poniedziałek, 4 listopada 2013

Niech to będzie pierwszy artykuł rozpoczynający nowy dział na blogu "Z wizytą w...", a mianowicie relacje z odwiedzin we wszelakiego rodzaju browarach. Jasna sprawa, że nie często będą ukazywać się takie artykuły, bo nie codziennie zwiedza się browary od zaplecza, ale jeśli taka wizyta dojdzie już do skutku, na pewno ukaże się tutaj jej relacja.


Dzięki uprzejmości Tomka Rogaczewskiego nadarzyła się okazja do odwiedzenia tak lubianej przeze mnie Pracowni Piwa w Modlniczce. Niewątpliwie miło jest mieć możliwość zobaczenia browaru, którego piwa pija się nierzadko i które przede wszystkim mnie, czyli odbiorcy, smakują. 

Umawiając się z Tomkiem R. na konkretny dzień wizyty, padło na wtorek 29. października. Gdy już przyszedł ten wyczekiwany przeze mnie dzień, nie mogło obejść się bez teraz zabawnych, wtedy irytujących przygód... Zanim dotarłem do browaru, pojechałem przez pomyłkę do Modlnicy, która leży zupełnie gdzie indziej niż Modlniczka, zostałem skontrolowany w autobusie do Modlnicy przez "kanara", który przez swoją nieuwagę puścił mnie z nieważnym biletem i gdy okazało się już, że jestem w całkiem innym miejscu niż Pracownia Piwa - autobus powrotny miał przyjechać za godzinę... Masakra... Udało mi się złapać "stopa" i podjechać na Rondo Ofiar Katynia, skąd zgarnął mnie Tomek i jego zacnym wozem udaliśmy się już do MODLNICZKI. W końcu ! 

Maszynka do naklejania etykiet na butelki.

Marek Bakalarski przy rozlewie piwa
z leżaków.
Po wejściu do budynku browaru poczułem bardzo subtelny, ale przyjemny zapach - mieszankę aromatów słodu i chmielu. Po dłuższej chwili przyzwyczaiłem się do panującej wokół woni i przestałem na to zwracać uwagę, bo ciągle coś się działo, a i trochę było jeszcze do zobaczenia. Pierwsze co zobaczyłem i przykuło moją uwagę to ręczna maszynka do naklejania etykiet na butelki. Nie wiedząc do końca jak się zachować w nowym miejscu, stałem przy tym sympatycznym wynalazku i obfotografowałem go z każdej możliwej strony. W tle zdjęcia widać kończące się rolki z etykietami z Czarnej Krowy oraz  Sare Heid.

Tomek przedstawił  mi Marka Bakalarskiego, który zajmował się akurat rozlewem piwa z leżaków do kegów. Przez chwilę zamieniliśmy kilka słów, trochę było o współpracy z innymi piwowarami (czego dotychczasowymi efektami są piwa Dori, Czarna Krowa i Sare Heid), z której następnie wyniknął temat pomysłu odświeżenia Grand Championa 2010 wraz z Dorotą Chrapek. Gdy rozmowa toczyła się dalej i kiedy ja przyznałem się, że nie miałem okazji próbować Brackiego Pale Ale Belgijskiego, Marek z kąta wyciągnął pełną butelkę tego piwa i bez wahania przekazał ją w moje ręce, zaznaczając ze takich piw się nie leżakuje i obecnie przy jego spożyciu mogę spodziewać się posmaku kartonu. Karton, czy nie i tak jestem wdzięczny za tak rarytasowy podarunek.

Widoczne 2 z 5 leżaków.
Maszyna do rozlewu.

Degustowane najnowsze piwo
z Pracowni Piwa.
Rozmowę przerwał nam Tomek, który znalazł chwilę wolnego czasu aby krótko oprowadzić mnie po browarze. Wraz z przewodnikiem przeszedłem do fermentorni, gdzie dumnie prezentują się dwa, jak dla mnie laika duże, fermentory. Miałem szczęście zjawić się w browarze, kiedy fermentowało najnowsze piwo spod szyldu Pracowni Piwa i mimo tego, że Tomek poczęstował mnie odrobiną nowości, nie zdradził mi ani nazwy, ani stylu tego piwa. Co mogę o nim powiedzieć to to, że ma bardzo przyjemny aromat, fajną, gęstą pianę i miłą dla oka, lekko mglistą, złotawą barwę. W smaku bardzo delikatne, chmielowe i ekstremalnie pijalne, z czego Tomasz jest zapewne bardzo zadowolony. IBU około 30. Piwo z fermentorów trafi do leżakowni, gdzie będzie leżakowało przez 2 - 3 tygodni, po czym nastąpi jego premiera. Jestem ciekawy, jak i na czym zyska ta niezidentyfikowana nowość poprzez leżakowanie, ale o tym dowiem się dopiero na premierze. Nie omieszkam się poszczycić faktem, że poza Tomkiem Rogaczewskim, byłem pierwszą osobą próbującą najnowszego piwa z Modlniczki, bo nawet sam Marek Bakalarski przede mną go nie degustował, zapewne z braku czasu i okazji. 

Fermentory.

Kocioł warzelny.
Z fermentorni przeszliśmy do następnego pomieszczenia, gdzie znajdowała się warzelnia, która obecnie była w stanie spoczynku. Tutaj miałem okazję przyjrzeć się kotłowi warzelnemu oraz kadzi filtracyjnej z bliska. W tym miejscu zapytałem też Tomka skąd wziął się pomysł na nazwę Pracownia Piwa. Rzecz, nad którą wraz z Markiem myśleli tyle czasu, czyli jak nazwać browar, okazała się banałem. Tomek, jak sam opowiadał, dążył do tego, aby w nazwie jego browaru nie było słowa "browar". Gdy zaś jechał samochodem i słuchał profesora mówiącego w radio, że polski język jest piękny i polskie nazwy są obecnie bardzo cenione, pojawił się pomysł nazwy, która łączy brak słowa "browar", jest zdecydowanie polska i sugeruje, że warzone piwa wynikają z pasji i zamiłowania do piwowarstwa. To wszystko razem dało istnienie Pracowni Piwa. Następnie po krótkim instruktarzu i opowiadaniu, jak się warzy piwo, od czego się zaczyna, na czym się kończy oraz jakich surowców używają piwowarzy Pracowni Piwa udaliśmy się do kolejnego miejsca (chyba najciaśniejszego) w browarze, w którym o dziwo spędziliśmy najwięcej czasu. 

Słód karmelowy.
Śrutownica.
Ostatnim kątem, który pozostał mi do odkrycia to magazyn słodu, który wypełniony był prawie po sam sufit 50-cio kilogramowymi workami z ziarnem zbóż. Zaraz przy drzwiach znajdowała się maszyna do śrutowania słodu, której funkcjonowanie miałem okazję zobaczyć. Mimo, że miałem możliwość zwiedzenia Pracowni Piwa, to praca w browarze trwała cały czas, a bez ześrutowanego słodu piwa się nie uwarzy. Przewodnik jednoosobowej wycieczki, czyli Tomek przystąpił do śrutowania słodów m.in. czekoladowego, pilzneńskiego i monachijskiego, co zostało uwiecznione na fotografii. Po raz pierwszy w życiu miałem okazję spróbować samego słodu, co mi dość zasmakowało, dlatego gdy tylko Tomek nie patrzył podkradałem parę ziaren, które później ze smakiem chrupałem (karmelowy smakował mi chyba najbardziej). 

Tomek podczas pracy przy śrutowaniu słodu.

Tego dnia w Pracowni Piwa spędziłem blisko 5 godzin, aż do późnego wieczora, gdy Tomek zakończył dniówkę i zbierał się do domu w okolicach godziny 20. Okazuje się, że posiadanie własnego browaru to nie lada wyzwanie i liczne obowiązki. Nie dość, że robota w rękach piwowara się pali, to musi znosić jeszcze wizyty piwnych wariatów takich jak ja, chcących zobaczyć jak funkcjonuje mały browar. Ale nie ma co ukrywać obaj Panowie spisali się dzielnie, wytrzymując to popołudnie w mojej obecności. Pod koniec wizyty Tomek wraz z Markiem zachęcali mnie do rozpoczęcia warzenia piwa w domu, co mocno zapadło mi w głowę i dzięki nim już się do tego przymierzam, a podjęcie pierwszych prób warzelniczych to kwestia tygodni, w zależności od tego, jak szybko dotrze zamówiony sprzęt i surowce. Na zakończenie zwiedzania wspólna fotografia (może wyląduje w albumie rodzinnym?), kilka etykiet do kolekcji wraz z autografami piwowarów oraz prezent od Tomka w postaci butelki Czarnej Krowy, którą piłem tylko "z kija", więc wersja butelkowa stanowiła pewnego rodzaju gratkę. 


Nie jestem dobry w pisaniu zakończeń z puentą, więc bez zbędnych dywagacji po prostu chciałbym podziękować Tomkowi Rogaczewskiemu oraz Markowi Bakalarskiemu za gościnę, cierpliwość, otwartość, transport, zaszczepienie chęci warzenia piwa w domu, no i za podarki (tak, jestem materialistą). Kibicuje Wam cały czas, a za samą Pracownię Piwa będę trzymał kciuki do końca piwa i jeszcze dłużej. Jeszcze raz WIELKIE DZIĘKI !

0 komentarze :

Prześlij komentarz